Marek Noniewicz - Bydgoszcz, marzec-sierpień 2005r
„ fotografia działa na nas jak zjawisko naturalne, podobnie jak kwiat albo kryształek śniegu, którego piękno jest nierozłącznie związane z pochodzeniem roślinnym lub mineralnym”
Andre Bazin
Nie chciałbym w tym tekście znajdywać uzasadnienia, dla obecnej kondycji fotografii w ogóle, czy fotografii otworkowej w szczególności. W ostatnich czasach pojawiło się bowiem w literaturze fachowej wystarczająco dużo tekstów wyczerpujących wspomniane zagadnienia, pisząc więc taki tekst musiałbym siłą rzeczy wdać się w polemikę, której wolałbym uniknąć. Dziwnym zbiegiem okoliczności, który złośliwie nazywam przypadkiem, od przeszło siedmiu lat wykonuje fotografię przy użyciu Camera obscura, w tym czasie nie sposób było ustrzec się przed refleksją dotyczącą zagadnień ciemni optycznej. Niech więc tekst ten będzie czymś na kształt mojej osobistej apologii.
Jeśli zgodzić się z Villemem Flusserem i aparat fotograficzny, jest rzeczywiście narzędziem udającym myślenie, czym zatem byłaby Camera Obscura? Zabawką udającą niemyślenie, czy narzędziem do budowania intuicyjnego raczej obrazu rzeczywistości.
Mój stalowo-szary korpus cyfrowego aparatu kompaktowego, tandetna imitacja metalu, zamienia chwilę na obraz po za czasem, adoruje tu i teraz. Obraz po za czasem, już nie mój, rozprzestrzenia się w sieci. Tylko chwilę pulsuje na ekranie i znika zamieniony na strumień liczb. Obraz po za czasem, już nie mój? Nie był mój nawet przez chwilę, zamknięty w tu i teraz, stworzony jest z zapomnienia. Stworzony jest z tej delikatnej granicy bycia i nieistnienia, zanurzony w wiarygodności chwili, nim mój kapryśny palec twórcy, demiurga nie wyśle go w otchłań wirtualnego niebytu.
Kafka pisał w dziennikach: „ fotografuje się po to by zapomnieć”... Znamy doskonale klimat fotografii które mógł oglądać autor „Procesu”; wysmakowane wielkoformatowe martwe natury, czy portrety mogły przerazić go lustrzaną niemal realnoscią, ale czy nie zadziwiają nas nadal? Spróbujmy zatem ustalić skąd rodzi się ta fascynacja, udzielająca się również fotografom posługującym się Camera Obscura. Analogia obrazów srebrowych, była (czy jest nadal?) faktem pewnej ciągłości kulturowej, leżąca u jej podstaw alchemia dyskretnie wprowadzała też pewien pierwiastek magii. Stan ten trwał przeszło 150 lat, do momentu wejścia w powszechne użycie aparatów cyfrowych. Problem ontologii fotografii zyskuje w dniu dzisiejszym nowy wymiar, z chwilą upowszechniania się obrazów cyfrowych. Dyskusja na temat funkcjonowania obrazu fotograficznego w sztuce traci jednak wagę, a na pierwszy plan ponownie wysuwa się kwestia istoty fotografii jako wynalazku technicznego. „Digitalizację obrazu fotograficznego można rozpatrywać jako koniec fotografii, która traci swoją autonomię na etapie analogizacji oraz związane z tym przywileje. ... miesza się (fotografia) do utraty tożsamości z cząsteczkami z innych źródeł plastycznych i zmysłowych.” – to słowa Andreasa Müller-Phole. Trudno nie zgodzić się z tym stwierdzeniem, czy jednak rzeczywiście „cyfrowy porządek świata...pogrzebie relacje analogowe”? jak pisze dalej cytowany teoretyk fotografii. Bez wątpienia już tak się dzieje na polu komercyjnym, jednak w obszarze sztuki fotografia analogowa nadal znajduje korytarze, w których alchemia stapia się z kontekstem procesualnym. Magia ciemni optycznej będzie zawsze wymagać bezpośredniego udziału rzeczywistości, wielki format to nic więcej jak energia skumulowana na większym kawałku materiału światłoczułego, ta energia jest być może wprost proporcjonalna do naszej wiary w obraz.
Bolą mnie nic nieznaczące powierzchnie obrazów. Zmęczona wyobraźnią powierzchnia srebra ślizgająca się po rzeczywistości. Być może jednak sam dotyk światła uprawomocnia stan realności, ożywia obraz jak tkankę rośliny i umieszcza ją poza czasem.
A jednak cały ten proces zaledwie przeczuwa realność, a potem nic już jej nie przypomina i wielka przepaść tajemnicy, kiedy być zamienia się na zobaczyć, pooglądać, przypomnieć... Zapomnieć?