Z cyklu „Pogłosy”


Paweł Tomczyk

Kielce

O sobie:

Fotografuję świadomie od jedenastu lat, jednak fotografią otworkową zająłem się dopiero dwa lata temu. Uważam ją za swoje całkowite spełnienie. Dzisiaj już wiem, że to do tego dążyłem podświadomie od samego początku.
Nie interesuje mnie obiektywne ukazanie rzeczywistości, lecz jej skrajnie subiektywna interpretacja. Osobiście uważam, że marzenia senne są właśnie owym tęsknie wyglądanym końcem drogi ku jak najwierniejszej prawdzie o nas samych. Moje fotografie to moja wersja rzeczywistości, oniryczna, z pogranicza snu i jawy. Osiągnięcie takiej formy jest dla mnie możliwe właśnie przy użyciu techniki otworkowej. Nie mam jeszcze na koncie żadnych wystaw, ani zbiorowych ani tym bardziej indywidualnych.




„Pogłosy”

„Pogłosy” to oniryczne świadectwo mojego żalu i moich lęków. Martwe drewno. To podróż w głąb siebie. Obrazy bardzo bliskie, jak deja vu, jak senna oprawa, którą pamięta tylko moje ciało, a nie umysł. To właśnie moje ciało sprawia, że zatrzymuję się i zabieram obraz ze sobą. Najczęściej, obcując z martwym drewnem, poza żałobą, koniecznie szukam też nadziei i jednak jakiejś dobrej myśli. Przystanek na drodze śladami martwych drzew to przebłysk światła w gąszczu niemocy.
To też chcę zabrać ze sobą. Nie wszystko jeszcze stracone. Jest nadzieja. Jest światło.
Widzisz?

Las to ostoja i cmentarzysko. Bezpieczeństwo i afirmacja. Zgoda na to, co było, co jest i co będzie. To przejmujące uczucie, gdy zewsząd otaczają Cię mocne filary czuwających drzew, a ich kruche, martwe kończyny leżą pod stopami. Przed tobą bezpieczna droga, wyścielona drobnymi szczątkami gigantycznych filarów. Kości.

Jestem u siebie. Doświadczam czegoś nieokreślonego, czegoś na kształt panteistycznej wieczności. Martwe drewno i światło. Dół i góra. Śmierć i blask. Piętno i nadzieja. Zabieram to, ale nic nie ubywa. Tylko fotografia otworkowa czyni cuda. Głęboko wierzę, że pozwala mi ona być naiwnym w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego słowa. Patrzeć jak dziecko. Płakać.

Idę. Umysł płynie a ciało zatrzymuje się i każe ci ten obraz zabrać ze sobą. Ciało i umysł. Jesteśmy bardziej związani z ziemią, materią i cielesnością, niż nam się wydaje. A może jestem tylko zbieraczem? Będę zbierał tak długo, dopóki starczy miejsca. Nie znaczy to jednak wcale, że robię dużo zdjęć. Moja rolka filmu ma dwanaście klatek. Czasami zrobienie dwunastu zdjęć zajmuje mi tydzień. Niby tylko zbieram, ale jednak szukam. Trudno mi oprzeć się przekonaniu, że szukam tego, co narysowałem w głowie. Bezwiednie.

Kocham brzozy. Gdy przemierzam las, w którym dominują sosny i buki, dostrzegam skupisko kilku brzóz, ich biel, widoczna z daleka, przyciąga mnie jak magnes. Kiedy już tam dotrę, mięknę i myślę tylko o tym, żeby to sfotografować. Niestety czasami zamiast żywych brzóz znajduję martwe. Te też, a może przede wszystkim, muszę zabrać ze sobą. Na zawsze. W tym celu robię zdjęcie.

Wiem, że na pamięć zasługują wszystkie szczątki, nie tylko te, które zaskoczą mnie kompozycją. Chciałem je wszystkie objąć. Zestawić wszystkie resztki martwego drewna ze słońcem. Zupełnie tak, jakby miało je ożywić. Umysł wie, że nie da się tego zrobić, ale ciało robi to i robi bez końca. Zabieram ich do siebie. Ale mój dom to właśnie las.

Martwe drewno na tle żywych drzew. Banalna kompozycja czy ze wszech miar wyrazisty symbol. Widok tyleż trywialny co przejmujący. Uchwycony przez kamerę otworkową staje się zupełnie nowy. Bo tak właśnie powinniśmy reagować na to, co widzimy - jakbyśmy widzieli to po raz pierwszy. Bo tylko wtedy się tym przejmujemy. Kiedy patrzę na zdjęcia otworkowe, widzę wszystko po raz pierwszy. Za każdym razem na nowo.